Będąc światowej sławy artystą dbać musisz o to, aby zapewniać
swoim fanom odpowiednią porcję świeżych wrażeń. W innym wypadku
szybko o tobie zapomną. W dobrym tonie, oprócz posiadania talentu i
charyzmy scenicznej bestii, jest cykliczne wywołanie jakichś
drobnych skandali, aferek i kontrowersji. Zazwyczaj media łykają
takie akcje niczym użytkownicy Tindera rzeżączkę, nie zdając
sobie sprawy, że takie akcje są zazwyczaj od początku do końca
wyreżyserowane.
W 1995 roku podczas
jednego z występów trasy Króla Popu, na scenie dołączył do
niego Slash – legendarny gitarzysty jednej z najbardziej
dysfunkcyjnych kapel w historii rocka. Gitarzysta ten nagrał
wcześniej z Jacksonem kilka znakomitych numerów, w tym wielki hit
pt. „Give it to me”, więc wspólny show na żywo był czymś, na co
fani bardzo czekali.
I nie zawiedli się, a nawet
dostali znacznie
więcej, niż oczekiwali. Po wykonaniu kawałka „Black or White”,
Slash powinien zagrać króciutką solóweczkę i zejść ze sceny.
Tak się jednak nie stało – kudłaty wioślarz postanowił
zdecydowanie rozciągnąć swój popis. Ten spontaniczny odruch
muzyka nie do końca spodobał się Michaelowi, który wykonywał
przed Slashem rozpaczliwe, desperackie pantomimy, a nawet usiłował
krzykiem zwrócić uwagę swojego kolegi na to, że jego zachowanie
było co najmniej niestosowne. Gitarzysta był jednak tak pochłonięty
rzeźbieniem epickiej solówki, że nie reagował na żadne próby
przywołania go do porządku, a nawet kopniakami przeganiał członków
ekipy technicznej usiłującej siłą ściągnąć go ze sceny.
https://www.youtube.com/watch?v=9lxN7x8JVKMOczywiście cały
ten teatrzyk został w całości wyreżyserowany, co nawet widać –
zarówno Slash, jak i panowie technicy
wyraźnie świetnie się bawili i z trudem zachowywali powagę. Scenka ta była zresztą, w
takiej lub innej formie, powtarzana na innych koncertach z tej trasy
koncertowej. Miała ona na celu dać Jacksonowi chwilę czasu na
przygotowanie się do wykonania kolejnego numeru.
W latach 90. dwóch
kiepskich aktorów (ale za to świetnych showmanów o niezwykłym
talencie do okładania się po twarzach) – Jean Claude Van Damme i
Dolph Lundgren, razem z kilkoma innymi mięśniakami, piastowało tytuł
niekwestionowanych gwiazd kina akcji. Nikt jednak nie życzy sobie
obecności konkurenta na swoim podium, więc trudno się dziwić, że
zawsze gdzieś tam pojawi się chęć rywalizacji…
W 1992 roku obaj
panowie zagrali w wielkim hicie pt. „Uniwersalny Żołnierz” i
chociaż nic nie wskazywało na to, aby pomiędzy aktorami były
jakieś animozje, to cała „prawda” ujrzała światło dzienne,
kiedy to obiektywy fotoreporterów i operatorów telewizyjnych kamer
uchwyciły bójkę pomiędzy gwiazdorami. Panowie starli się ze sobą
na Festiwalu Filmowym w Cannes, a napiętą sytuację uratowali ich ochroniarze,
którzy w porę rozdzielili kłócących się mężczyzn. „Walka”
pomiędzy artystami szybko stała się pożywką dla mediów i
oczywiście zwróciła uwagę na wspólny projekt aktorów, który
właśnie był w drodze do kin.
https://www.youtube.com/watch?v=VCcm-IkVmTwChociaż do dziś
wiele osób wierzy, że pomiędzy gwiazdami faktycznie doszło do
jakiejś poważnej awantury, to cała ta sprawa szybko została
wyjaśniona przez samych zainteresowanych. Był to żart, który
zgodnie z ich planami, posłużył za świetną reklamę „Uniwersalnego
żołnierza”. Prywatnie panowie bardzo się lubią i sami byli
zaskoczeni tym, jak dobrą robotę zrobił ich numer z Cannes.
Brytyjski komik
Sacha Baron Cohen to aktor, który bardzo zgrabnie balansuje pomiędzy
inteligentnym humorem, a żenującymi żartami z najniższej,
fekalnej półki. W 2009 roku aktor ten zagrał w filmie pt. „Bruno”,
gdzie wcielił się w postać homoseksualnego, austriackiego
dziennikarza i właśnie jako tytułowy bohater tejże produkcji
uświetnił swoją obecnością rozdanie nagród MTV. Z doczepionymi,
anielskimi skrzydłami wykonał on przelot nad głowami celebrytów.
W pewnym jednak momencie linki, na których komik, był zawieszony
splątały się i Bruno miał wyraźny kłopot z dalszym „lotem”.
W tej sytuacji gwiazdor musiał zdecydować się na
awaryjne
lądowanie… wprost na twarz siedzącego poniżej Eminema. Nie bez
znaczenia był tu fakt, że Bruno miał na sobie stringi odsłaniające
cały jego austriacki „arsch”. Raper był wyraźnie wściekły na
tę sytuację i śmiertelnie obrażony opuścił salę.
https://www.youtube.com/watch?v=vAnBes__11YChociaż muzyk
faktycznie wyglądał na wkurzonego wybrykiem Cohena, to tak naprawdę
z wielką radością zgodził się wziąć udział w tym spektaklu
niesmacznej żenady. Eminem jest bowiem wielkim fanem twórczości
Sachy i jak sam potem mówił – cały ten popis wypadł znacznie
lepiej, niż miało to miejsce podczas prób. Artysta, owszem wyszedł
z sali i udał się do hotelu, gdzie przez przez kolejne godziny nie
mógł opanować śmiechu oglądając w telewizji migawki z
„incydentu”, który zdarzył się na ceremonii rozdania nagród
MTV.
Czy tylko wielkie
gwiazdy posuwają się do oszustw, aby zyskać sławę? Oczywiście,
że nie. Niech świadczy o tym szokujący incydent, który miał
miejsce w 2009 roku, kiedy to mieszkające w Fort Collins (gmina w
stanie Kolorado) małżeństwo Richard i Mayumi Heene wypuściło do
atmosfery wielki balon, a następnie poinformowało służby, że
razem z balonem w chmury poszybował ich 6-letni syn - Falcon. W ciągu
90 minut obiekt osiągnął wysokość ponad 2 kilometrów, a w pogoń
za nim ruszyły zarówno helikoptery policyjne, jak i maszyny Gwardii
Narodowej. Po przebyciu przez balon 80 kilometrów, w końcu udało się go
sprowadzić na ziemię. Chłopca jednak nie znaleziono.
Tymczasem
ktoś zgłosił, że wcześniej widział, jak z obiektu, jeszcze w
czasie jego lotu, wypadł jakiś duży przedmiot. Rozpoczęto więc
naziemne poszukiwania dzieciaka. Minęło sporo czasu zanim Falcon
został odnaleziony… na strychu domu, w którym mieszkał ze swymi
rodzicami. Okazało się, że państwo Heene zaaranżowali cały ten
spektakl, aby zwrócić na siebie uwagę. Za tę próbę zyskania
sławy, przyszło im zapłacić stosunkowo krótką odsiadką w
pierdlu oraz znacznie już bardziej bolesną karą finansową rzędu
36 tysięcy dolarów.
A to już kłamstewko, za
którym nie stoi sam Manson. Co jest raczej dziwne, bo artysta ten słynie
przecież z rozpowiadania nieprawdopodobnych historii o sobie i o
swoim barwnym życiu. Nie zmienia to faktu, że pogłoski o tym,
jakoby muzyk miał trafić na operacyjny stół, gdzie chirurdzy
usunęli mu część żeber, aby artysta mógł samodzielnie
zadowalać się ustami,
na pewno dobrze wpłynęły na jego medialny
rozgłos. A wszystko to zaczęło się od tego, że… Manson zrobił
loda mężczyźnie podczas jednego ze swych występów na żywo, za
co został aresztowany pod zarzutem demoralizowania młodzieży. To
wydarzenie miało rozpocząć całą serię plotek na temat niezdrowej
fascynacji muzyka seksem oralnym. W rzeczywistości jednak owym
„mężczyzną” była Jessicka Addams – wokalistka grupy
Jack Off Jill, która
pojawiła się na scenie z dorodnym, sztucznym
prąciem, przymocowanym do swego krocza. Plotki już tak jednak mają, że szybko ewoluują...
A co na to sam
Manson? Mimo że w jego stylu byłoby podsycanie tej uroczej
bzdury, to często w wywiadach zaprzeczał on jej prawdziwości. W
swej autobiografii miał on nawet napisać:
„Gdybym naprawdę
wyciął sobie żebra, to raczej zająłbym się ssaniem własnego
kutasa w „Cudownych Latach" zamiast uganiać się za Winnie
Cooper,”.
Tym samym muzyk nawiązał do kolejnej wyssanej z palca
historii, która od dekad krąży po świecie. Według niej
uwielbiający skandale artysta miał zagrać postać Paula Pfeiffera w
słynnym, młodzieżowym serialu z lat 80. Prawdy w tym oczywiście
tyle samo, co w tym, że do robienia sobie autofellatio trzeba usuwać
sobie żebra. Ron Jeremy z całą pewnością miałby coś do
powiedzenia na ten temat, gdyby tylko nie siedział w pierdlu
odbębniając wyrok za zabieranie roboty do domu…
Źródła:
1,
2,
3,
4,
5
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą