W czasie odbywającego się w latach siedemdziesiątych Łódzkiego Festiwalu Poezji – kilku poetów zrobiło składkę na alkohol. Zdecydowano, że kupi go poeta i tłumacz Marek Wawrzkiewicz, który mieszkał w Łodzi i znał punkty sprzedaży tego trunku. Wawrzkiewicz wziął ze sobą poetę i pisarza Edwarda Stachurę, i poszli do miasta. Ustawili się w kolejce. Stachura podszedł do lady i powiedział:
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Poproszę pół litra gorzały!
O, poeta! – zauważyła sprzedawczyni, podając butelkę.
....................

Maria Czubaszek - Kiedy słyszałam propozycję spędzenia wieczoru przy świecach, to zawsze się zastanawiałam, czy zapraszającemu po prostu akurat nie wyłączyli prądu, ponieważ zapomniał zapłacić rachunków. Bo romantyczne bywają głównie komedie. Których zresztą nie lubię. Tak naprawdę to lubię chodzić po ziemi, a jeśli bujać w obłokach, to tylko siedząc w samolocie.
.................

Grabowski uważa, że praca z Markiem Koterskim jest "fascynująca, ale katorżnicza", bo Koterski jest "purystą, perfekcjonistą, niczego nie wolno zmienić", u niego wszystko "ma być co do przecinka tak, jak napisał". Dlatego też wymęczonemu Kondratowi nie odpuścił nagrywania sceny z robieniem kupy, przez którą z roli zrezygnował Cezary Pazura. Andrzej Grabowski był świadkiem ich rozmowy na ten temat. Tak to zrelacjonował:
Jedziemy busem na zdjęcia – Koterski, Marek i ja – i Kondrat mówi do Koterskiego: 'Marek, przewaliliśmy już wszystko – budżet, liczbę dni. Mam pomysł: wypie*dalamy scenę, gdy sram pod oknem'.
Koterski na to: 'Przepraszam cię, Mareczku, co wypi*rdalamy?'. 'Scenę, gdzie sram pod oknem'. Koterski na to spokojnie, choć widzę, że się w nim gotuje: 'Jak to, główną scenę filmu chcesz wypie*dolić?'. Scena została, zresztą tam wszystkie sceny są konieczne, znaczą tyle samo.

(...) kryzys nastąpił, kiedy kręcili słynną scenę z kanapą. Choć Marek Kondrat przy realizacji "Dnia świra" zdołał z trudem przekonać reżysera, żeby mu swoim zwyczajem nie odgrywał postaci przed nagrywaniem zdjęć, to jednak rytuał siadania w jakiś sposób go przerósł. Koterski zaczął prezentować, jak poprawia spodnie, żeby go nie piły w kroku, co nazwał "ceremoniałem ekwilibrystyki spodniowo-siadaniowo-kroczowej". Wspomina, że nagle podniósł oczy i doznał przykrego oświecenia:
Zobaczyłem ekipę, 50 osób patrzących na mnie w absolutnej ciszy. Oni po prostu oniemieli. Oni czegoś takiego w życiu nie widzieli. Pomyślałem wtedy: 'Maruś, uciekaj, dlaczego ty się tak torturujesz. Przecież nikt ci nie każe'.
Udało mu się jednak zachować spokój: "W absolutnej ciszy, bez jednej uwagi zamieniłem się z Markiem Kondratem miejscami i on to po prostu zaczął grać. I nakręciliśmy.
...................

Krzysztof Daukszewicz (...) telefony od widzów "Szkiełka" były najczęściej przychylne, z wyjątkiem jednego, który pamiętam do dzisiaj. To był telefon od pana Roberta ze Świdnika, który dodzwonił się do „Szkiełka" na trzy dni przed Świętem Zmarłych. Najpierw powiedział, że się bardzo cieszy z tego połączenia, potem oznajmił, że najbardziej z tego, że ja jestem w studiu, a następnie przez minutę się dziwił, dlaczego mnie ta święta ziemia jeszcze nosi, choć dawno nie powinna. Kwestuję na Powązkach od końca lat siedemdziesiątych, ale tego 1 listopada nigdy nie zapomnę. Na cmentarzu wszyscy podchodzili do mnie, wkładali do puszki banknoty o poważnych nominałach i mówili: „To za tego chama ze Świdnika". W ciągu dwóch godzin uzbierałem około 10 tysięcy złotych. Następnego roku wygłosiłem nawet apel do pana Roberta, żeby znowu zadzwonił, bo idę kwestować, ale tego nie zrobił, bo być może dotarło do niego, że czasami jego gówno może się zamienić w moje złoto.

Anegdoty o sławnych Polakach (fb)
Anegdoty filmowe, teatralne i muzyczne (fb)
Weekend Gazeta